To był rejs! Chorwacja pod żaglami
22 08 2012
21.07.2012
Do Zatonu przybywamy po całonocnej podróży ok. 11.00. Mamy nadzieję, że łódkę dostaniemy troszkę wcześniej niż o 17.00 i zanim przyjedzie druga część załogi zdążymy się już rozgościć na pokładzie. Nic z tego – panie sprzatające wcale się nie spieszą, a my dogryzając zapasy z podróży staramy się uciec przed żarem z nieba. O 16.00 na parking przy marinie wjeżdża potężny 4WD i wysiada pozostała część załogi. Przepakowujemy rzeczy z samochodów na łódkę. Największą radość wśród męskiej załogi wywołuje fakt, że na jachcie jest lodówka – nie ma to jak zimne piwo!!! Następnego dnia zaczynamy pierwszy rejs w tym składzie po morzu. Do tej pory rodzinnie pływaliśmy tylko po Mazurach.
22. 07.2012
Ranek piękny – błękitne niebo, słońce i wiatr. Czegóż więcej potrzeba. Poganiamy dzieci, by jak najszybciej się ogarnęły i byśmy mogli już wypłynąć. Odbijamy. Przez długą zatokę sibenicką płyniemy na silniku. Wychodzimy w morze. Rozwijamy żagle. Wieje. Zaczyna bujać. Ale mimo wszystko jest dobrze. Mamy dobry wiatr, który pcha nas we właściwym kierunku, czyli w kierunku wyspy Hvar. By pogodzić oczekiwania męskiej części załogi (pływać, pływać, jak najwięcej i jak najszybciej i najlepiej z przechyłami) z jej kobieco-dziecięcą częścią (pływanie max 3 godziny, plażowanie i zwiedzanie) ustaliliśmy, że rejs będzie lajtowy. Niestety, kiedy nasze wilki morskie poczuły wiatr w żaglach to stwierdzili, że wielkim błędem byłoby nie wykorzystać tego faktu. Płyniemy nie w kierynku wyspy Hvar, ale najlepiej aż do Hvaru. Niezbyt nam się ten pomysł podoba, tym bardziej że buja dość znacznie i zauważalne są już pierwsze oznaki choroby morskiej. Nie protestujemy jednak z Asią zbyt energicznie, bo nie widać żadnych burzowych chmur, chociaż niebo nie jest już tak błękitne jak z samego rana.
Ja schodzę pod pokład i dalej transportuję się w pozycji leżącej. Asia idzie z małą Hanią położyć się na dziób. Wandzia też schodzi do pozycji leżącej. Na pokładzie zostają tylko Miś z Benkiem i chłopcami. Mija szósta godzina rejsu. Buja coraz bardziej. Słońce znika. Wieje porywiście. Bora? W radiu nie było ostrzeżenia. Chłopcy refują żagle, by za bardzo nie dogięło łódki. Michaś wymiotuje z pokładu. Tata podąża jego śladem. Niestety, nie ma gdzie uciec. Jesteśmy na otwartym morzu, na wschodzie skalista Solta, przed nami Hvar. Wandzia mówi, że jej niedobrze i zaczyna wpadać w lekką panikę. Jak reką odjął mija mi ból głowy. Każę się jej położyć i oddychac głęboko. W duszy modlę się do wszystkich świętych, by już skończył się ten koszmar. (Okiem skipera: Płyniemy baksztagiem. Siła wiatru wzrasta do około 6B i robią się dwumetrowe fale, które nacierają na jacht pod skosem z lewej burty. Genua zwinięta, idziemy tylko na zrefowanym grocie. Utrzymanie kursu wymaga wielkiej koncentracji. W pewnym momencia łódka zjeżdza z fali tak, że staje na chiwilę bokiem do wiatru. Pochyla się przy tym dość mocno. Refujemy grota jeszcze bardziej – zostaje tylko mały trójkącik. Wspomagamy się silnikiem, żeby poprawić sterowność. Z uwagi na załągę pod pokładem, chcemy zminimalizować ryzyko dużych przechyłów, a jednocześnie płynąć jak najszybciej. Robimy prawie 8 węzłów. Dobra decyzja, widzimy jak idąca kilkaset metrów od nas łódka z mniej zrefowanymi żaglami w pewnym momencie robi na fali niekontrolowane wyostrzenie i sztag, łopoczące żagle szorują po falach. Na szczęście bez dalszych konsekwencji. Cel podróży cały czas majaczy w dali. W końcu po niecałych dwóch godzinach tej karuzeli, chowamy się za wyspą Hvar. Wieje tak samo, ale morze jest dużo spokojniejsze. Ulga.) Po nastęnej godzinie dopływamy do nadbrzeża miasta Hvar. Miejsc w samej zatoce oczywiście brak. Podpływamy pod jakąś bojkę – już jest przy nas motorówka z informacją, że to bojka hotelowa. Płyniemy wzdłuż nadbrzeża i … jest wolna bojka. Zaraz przy ogłuszającej dyskotece. Cumujemy szczęśliwi. Wychodzimy na pokład, wdychamy wieczorne powietrze i patrzymy jak ludzie ekstatyczne podrygują na brzegu, a potem co gorętsze jednostki skaczą do wody by się ochłodzić. Odmawiamy płynięcia gdziekolwiek dnia następnego.
23.07.2012
Wstaje piękny dzień. Wczoraj wydaje się być całkowicie nierealne. Przed nami jaśniejące w porannym słońcu zabudowania Hvaru, za nami jachty na kotwicowisku, a wśrod nich przyciągający uwagę The Maltese Falcon. Transportujemy się pontonem do nadbrzeża, a potem spacerkiem udajemy się do miasta. Wspinamy się do twierdzy Spanjola, odwiedzamy katedrę, spacerujemy rozsłonecznionymi uliczkami. Nie może zabraknąć obowiązkowej pizzy i lodów. W wyśmienitych nastrojach wracamy na łajbę i nawet dyskotekowy łomot nie jest w stanie zapsuć nam świetnych nastrojów. Nie mogąc uwierzyć, że udało nam się trafić na taką fajną bojkę i nikt się nie zgłosił po opłatę jeszcze raz sprawdzamy czy nic na niej nie jest napisane ….. JEST … zamazane w większości, ale można się doczytac ‘private’. Zbyt późno jednak na szukanie nowego miejsca. Ryzykujemy. Podpływa do nas dyskotekowa para pytając czy mogą sobie poskakać z naszej łódki. Oczywiście! 21.15 dyskoteka cichnie, dzieci po intensywnym dniu zapędzone do koi, a my szykujemy się do romantycznej kolacji. Wokół nas liczne taksówki wodne przewożą pasażerow zakotwiczonych jachtów na nadbrzeże. Idylla. Nagle, nie wiadomo skąd zrywa się wiatr. Zaczyna gwałtownie szarpać liną. Po chwili dołącza deszcz. Zaczyna się błyskać. Biegniemy by pozamykać okna i pozbierać suszące się rzeczy. Z kierunku zakotwiczonych jachtów dają sie słyszeć nawoływania i wszystkie jachty się przegrupowują. Zajęci nie mamy czasu zastanawiać się, co się tam dzieje. Dopiero gdy pierwsze emocje opadają, wiatr trochę odpuszcza, a silny reflektor z motorówki każe nam spojrzeć w kierunku nadbrzeża widzimy, że jedna z łodek leży na boku, rzucona o nadbrzeżne skały. Jest całkiem niedaleko nas, ale nikt z nas nie wie kiedy i jak się to stało. Nic nie widzielismy. Akcja ratownicza trwa dłuższą chwilę. Tłum gapiów już jest. Błyskają flesze. Po chwili łódka zostaje ściągnieta ze skał i odholowana do przeciwległej mariny. Dalej siedzimy na pokładzie, bo burza ucichła, ale wcale się nie skończyła. Taksówka wodna płynie tuż koło maszej łajby. Słyszymy rozmowę: – This is Bavaria/To jest Bavaria – mówi pasażer, pokazując na naszą łódkę. – Yeah! This is Bavaria, but this is not your Bavaria – odpowiada taksówkarz ze stoickim spokojem – Your Bavaria is fucked up/No tak, to Bavaria! Ale to nie twoja Bavaria. Twoja Bavaria jest sp..lona. Najwidoczniej był to jeden z załogantów nieszczęśliwej łajby. Zabalował!? Burza trwa całą noc. Dzieci (na szczęście) śpią jak zabite, czego nie można powiedzieć o pozostałej części załogi. Leżąc słucham jak deszcz wali o pokład, a potem przychodzi fala. Łódka szarpie się na JEDNEJ linie bojki! W duchu przeklinam takie wakacje. Co chwila biegam na pokład sprawdzać czy lina dobrze trzyma. W przejściu zazwyczaj mijam się z kimś, kto sprawdza to samo. Trzyma.
24.07.2012
Poranek. Nie do uwierzenia – niebo znów błekitne, a po burzy ani śladu. Przekonujemy chłopaków, że płynięcie na Korcule, a potem na Vis (jak w pierwotnych planach) nie ma sensu, bo możemy mieć problemy z powrotem. Wyznaczamy cel na dziś – Milna na wyspie Brac. Płyniemy powoli, bo wiatr marny. Podoba nam się bardzo. Dzieciom też – bez problemów mogą prowadzic rozgrywki Uno-spin. Dzwonimy do mariny, by mieć pewność, że znajdziemy miejsce. O 13.00 jesteśmy w Milnej (u „Holendrów”). Po przycumowaniu idziemy sprawdzic stan sanitariatów. Wykafelkowane, czyste i w dodatku z ciepłą wodą! Jak mało człowiekowi potrzeba do szczęścia. Zaczyna lekko kropić, ale dzieciom to absolutnie nie przeszkadza. W podnieceniu szukają krabów i pluskają się w wodzie. Naprędce pichcimy z Asią obiad, a potem udajemy się na spacer do miasta. Milna jest o wiele mniej trurystyczna niż Hvar i taka jakaś spokojna i bardziej swojska. Po drodze wcinamy jeszcze paluchy z lokalnej piekarni.
25.07.2012
Poranne pływanie i plażowanie. Ponton po raz kolejny okazuje się dla nas błogosławieństwem. Dzieciaki są tak zaaferowane pływaniem na pontonie, że mamy święty spokój. Nie mąci go nawet fakt, że ich pływanie to często kręcenie się wokół własnej osi. Najwyraźniej im to nie przeszkadza. Wypływamy o 12.00, naszym celem zatoka Sesula na Solcie. Płyniemy na tyle spokojnie, że Miś przyrządza kebabcici, które wcześniej kupił w Milnej. Pychotka. Na miejsce dopływamy o 19.00. U wejscia do zatoki witają nas dwaj naganiacze w łódkach. Obaj oferują darmowe cumowanie jeśli tylko zjemy posiłek, w oferowanych przez nich knajpach. Niestety, po kulinarnaj rozpuście nie mamy ani miejsca ani ochoty na żadne jedzenie. Postepujemy więc zgodnie z planem – wpływamy jak najgłębiej (mając wydarzenia z poczatku rejsu ciągle w pamięci) w zatokę i rzucamy kotwicę. Parę pierwszych prób jest nieudanych, ale w końcu odnosimy sukces. Miś skacze do wody i podpływa do brzegu by uwiązac cumkę. Po powrocie na pokład kategorycznie stwierdza, że z wieczornego pływania nici. Woda w zatoczce stoi, a z nią zanieczyszczenia z zakotwiczonych łajb. Już wcześniej nie mogłam uwierzyć, że na łódkach nie ma toalet chemicznych (jak na Mazurach) tylko wszystko idzie do wody.
26.07.2012
Jemy szybko śniadanie i wypływamy o 9.00. Przed nami długa droga, ponieważ chcemy dopłynąć do Tribunja. Pogoda słoneczna i żeglarska. Wieje dość mocno ale niestety prosto od dziobu. Chłopaki płyną halsując by jakoś posuwać się do przodu. Znowu buja. Zaczyna się szósta godzina pływania, a cel podróży nawet jeszcze nie majaczy na horyzoncie. Asia mówi do mnie: – Czy widzisz, że nikt nie pływa na żaglach? Wszyscy idą na silniku. Rzeczywiście. – Koniec tej zabawy – mówimy do chłopaków. Przecież umówiliśmy sie, że nie pływamy aż do padnięcia. Trzeba im przyznać, że nie robią problemów i wkrótce dobijamy do najbliższej mariny, którą okazuje się być Marina Frappa w Rogoźnicy. Duża. Z mnóstwem luksusowych jachtów motorowych, jeden – z rosyjską banderą robi szczególne wrażenie. Obok stare miasteczko, urokliwe jak wiekszość chorwackich miasteczek. Wieczór spędzamy spacerując i objadając sie lokalnymi przysmakami.
27.07.2012
To już ostatni dzień pływania. Nie chce się wierzyć, że tydzień minął tak szybko. Z Rogoźnicy wypływamy o 14.00 i kierujemy się do Zatonu. Po drodze musimy jeszcze zahaczyć o stację w Sibeniku i uzupełnić paliwo. Chłopcy mają frajdę, bo znów wieje. Przechyły też są. Już Sibenik i tu, niestety, nieprzyjemny zgrzyt. Podpływamy do stacji. Przy dystrubutorach pełno. Widzimy, że jakaś łódka się kręci jakby na coś czekała. Pytamy czy oni może w kolejce. Okazuje się, że tak. Satjemy obok i też się kręcimy. Za chwilę podpływa jeszcze jedna łódka, z polska banderką. Nikt się o nic nie pyta, ale wygląda jakby chcieli zatankować. Po chwili zwalnia się jedno stanowisko. Wycofujemy się, żeby wypuścić jacht, który właśnie zatankował. Nasie rodacy dają całą wprzód i …. już są przed nami, już tankują. Pukam się w czoło. Za chwilę odchodzą od nabrzeża następne jachty i po chwili tankujemy obok naszych rodaków. Zwracam im uwagę, że jest coś takiego jak kolejka i zasady dobrego wychowania. W odpowiedzi słyszę, że kolejki to są w Polsce. Na temat dobrego wychowania nie usłyszałam nic. No cóż – bez komentarza. O 19.00 jesteśmy w Zatonie. Przepakowujemy rzeczy do aut. Dnia nastepnego zdajemy łódkę i podążamy dalej – my do Włoch, a nasi przyjaciele na off-road do Czarnogóry.
Planujesz czarter jachtu w Chorwacji? Zrób to z nami!
Podsumowanie rejsu:
Trasa rejsu: Zaton/Sibenik – Hvar/Hvar – Milna/Brac – Sesula/Solta – Rogoznica – Zaton/Sibenik
Czas rejsu: 21-28.07.2012
Jacht: „Anemone” Bavaria 34
Załoga w składzie: Grzegorz Iwan (Miś) – skipper, Przemysław Bednarczyk (Benek), Joanna Bednarczyk, Renata Iwan, Wanda Iwan (l.12), Antoni Iwan (l.9), Michał Bednarczyk (l.9), Hanna Bednarczyk (l.7)
Autorka relacji: Renata Iwan
Posty w kategorii
Karaiby a sprawa śmieci…
Artykuły o pływaniu po Karaibach albo je wychwalają (i słusznie), albo opowiadają bajki o... więcej »
zobacz więcejJak zostałem „ADMIRAŁEM” – rejs w Chorwacji
Po raz kolejny wyczarterowałem poprzez PUNT tym razem pięć jachtów w Sukosanie od Adriatyk Charter,były... więcej »
zobacz więcejRejs na Sycylii
Jacht: Dufour 460 Grand Large Załoga: 8 osób Trasa: Trapani – Favignana – Levanzo... więcej »
zobacz więcej