Skontaktuj się z nami tel. +48 22 446 83 80

Choroba morska – nie taki diabeł straszny

Mając do dyspozycji jedynie kilka tygodni urlopu w roku, warto dobrze przemyśleć kwestię choroby morskiej. Chociażby po to, aby nasze rodziny dały się ponownie namówić na żeglowanie. Na szczęście, przy odpowiednim przygotowaniu, dolegliwości nie powinny mocno dawać się we znaki, szczególnie gdy wakacje spędzamy na bardziej osłoniętych morzach jak np. Adriatyk. Poniżej kilka moich spostrzeżeń i rad odnośnie tego, jak radzić sobie z objawami choroby morskiej, a nawet im zapobiegać.

Kiedy wypływałam z Amsterdamu w mój pierwszy rejs, miałam nadzieję, że ta przyjemność mnie ominie. W końcu robiło się różne rzeczy, a głowa jakoś sobie z nimi radziła. Myślałam sobie, że może to właśnie ja wyjdę na tą twardszą – taki nowicjusz, a taki mocny. Nietrudno się domyślić, że się myliłam – choroba morska dopadła mnie, i to nawet dość szybko, tuż przed pobudką na moją pierwszą, psią wachtę. „Tyle o sobie wiemy, ile nas sprawdzono” – czyli, z polskiego na nasze, każdy w końcu spotyka „swoją falę”, a na chorobę morską nie ma mocnych.

Kapitanem na rejsie był pewien bardzo kompetentny żeglarz, na lądzie realizujący się twórczo jako producent muzyczny. Kiedy zakończyłam swoją wachtę, trochę podsypiając i śliniąc się jak buldog, a objawy choroby po zejściu pod pokład nasiliły się, postanowił umilić mi wymioty odpowiednią dawką „groove’u”. Podczas gdy ja spędzałam romantyczne chwile z głową zanurzoną w torebce foliowej, w tle pobrzmiewał słodki głos Madonny w piosence „Substitute for love”. Niezapomniane przeżycie.

Choroba morska – przyczyny i objawy

Każdy człowiek posiadający błędnik – czyli zdecydowana większość – jest narażona na chorobę morską, czy jak mówią szczury lądowe, chorobę lokomocyjną. Nie świadczy ona o słabości, raczej o poprawności reakcji naszego organizmu. Chorujemy, ponieważ nasze obserwacje nie odpowiadają rzeczywistym doznaniom. Najbardziej jest to widoczne pod pokładem – błędnik rejestruje fakt, że świat się buja, jednak oko nie może znaleźć żadnego nieruchomego punktu odniesienia, względem którego się przemieszczamy. Bo przecież rzeczy znajdujące się wewnątrz jachtu bujają się wraz z nami. Czyli dlaczego się bujamy? W tym momencie w mózgu zapala się czerwona lampka „error”, ale błąd nie zostanie zlikwidowany, dopóki znajdujemy się na jachcie. W obliczu nawarstwiających się sprzecznych doznań, mózg zdecydowanie protestuje.

I tu jest pole do popisu – tak naprawdę choroba morska to nie tylko wymioty. Oczywiście klasyczny paw jest najbardziej spektakularny, ale nie zapominajmy o wzmożonej senności, zawrotach głowy, złym samopoczuciu, ślinotoku, a nawet o zaburzeniach rytmu serca. Kiedy mówię o senności, mam na myśli pełen przekrój przypadków – od niewinnej drzemki, aż po sytuacje skrajne, kiedy załogant budzi się po dwudniowym przelocie, pytając, co go ominęło.

Bez względu na akwen, po którym żeglujemy, zaburzenia związane z choroba morska mogą spotkać każdego, kto wybiera się na wodę. Dotyczy to zarówno sternika, jak i osób towarzyszących, rodziny i przyjaciół spędzających razem czas na łódce.

Jak zapobiegać chorobie morskiej?

Tak naprawdę najlepszą, złotą radą dla cierpiącego na chorobę morską żeglarza jest – „bierz się do roboty”. Dlaczego? Zajmując nasz mózg nadzorowaniem wykonania czynności wymagających skupienia, dajemy mu „odskocznię”. Mózg jest jak dziecko – marudzi, dopóki nie znajdzie się mu zajęcia. Cudowne uzdrowienia po chwili spędzonej za sterem są jak najbardziej realne. Jednak pamiętajmy, że to efekt chwilowy i jego działanie może się skończyć zaraz po powrocie pod pokład.

Co jeszcze możemy zrobić, żeby zaradzić jakoś objawom choroby morskiej? A może łatwiej powiedzieć, czego NIE robimy?

  • Nie głodzimy się i nie odwadniamy organizmu. Prosta prawda jest taka, że należy mieć siłę i materiał na wymioty. Jedzmy produkty lekkostrawne (złośliwi powiedzą, że najlepiej takie, które w obie strony smakują równie pysznie – patrz kisielek), regularnie popijajmy wodą. Organizm wygłodzony i wyschnięty na wiór ma małe szanse na powrót do formy, z kolei odżywiając się i pojąc spragnione gardło, wciąż dajemy sobie nadzieję na wyzdrowienie.
  • Nie siedzimy pod pokładem ze strachu, że jak zobaczymy fale na własne oczy, znowu zwymiotujemy. Najprawdopodobniej będzie odwrotnie – łapiąc wzrokowo linię horyzontu, możemy przekonać mózg, że wszystko jest pod kontrolą. No i jak wiadomo, wszystkie potencjalne zadania do wykonania raczej tyczą się kokpitu, który ma tą jeszcze jedną ważną zaletę, że znajduje się na świeżym powietrzu. A świeże powietrze to nasz nowy przyjaciel. Oddychajmy nim powoli, wymiotujmy za burtę zawietrzną (przy zachowaniu środków bezpieczeństwa), oddajmy się pracy i już po paru godzinach zobaczymy znaczącą poprawę!
  • Nie zgłaszamy się na wolontariuszy do kambuza. Zapach przygotowywanych potraw raczej nie pomoże nam w powrocie do zdrowia. Żaden rozsądny kapitan nie jest sadystą i nie zamknie Was w jachtowej kuchni, jeśli cierpicie na chorobę morską, zwłaszcza w jej początkowym, trudnym stadium. Jeśli w kambuzie trwa pichcenie, proponuję udać się do kokpitu, nawet kosztem porzucenia ciepłej koi.
  • Nie stawiamy sobie za punkt honoru, by nie przespać ani godziny w ciągu doby. Bo to po prostu zły pomysł. Organizm musi się regenerować. Bez snu jest to niemożliwe. Mój opracowany system kładzenia się spać podczas choroby morskiej składa się z kilku kroków. Najpierw, wstając z koi, zostawiamy śpiworek w stanie umożliwiającym natychmiastowe wśliźnięcie się do środka, obok niego niech leżą dwa czyste worki i chusteczki oraz butelka wody pitnej. Jeśli zamarzy nam się sen albo zostaniemy przez kapitana oddelegowani w celach relaksacyjnych, szybko pokonujemy zejściówkę i w sposób bezpieczny wskakujemy na swoją koję, momentalnie zawijamy się w śpiwór, zamykamy oczy, kontrolujemy dostępność środków higienicznych. I śpimy. Dobranoc.
  • Nie jesteśmy samotnym superbohaterem zmagającym się z siłami zła. Kolega trzymający nas za ramię w trakcie wymiotowania, czy odgarniający nam włosy ze spoconego czoła, to prawdziwy skarb. Doceńmy wsparcie współzałogantów. I kapitana. To transakcja wiązana – jutro to może oni poproszą Cię o pomoc. Na jachcie żyjemy jak prawdziwa rodzina – nie ma tematów tabu czy obrażania się. A choroba morska, jak nic innego, pozwala załodze zbliżyć się do siebie i znaleźć wspólny temat do pogawędek.
  • Nie boimy się wspomagaczy. Mam tu na myśli leki na chorobę morską. Jeśli pływamy przez dwa tygodnie w roku i to nasz jedyny urlop, nie ma potrzeby walczyć z wiatrakami. Wiemy, że mamy skłonności do choroby morskiej? W takim razie zabezpieczmy się farmakologicznie. Mogą to być środki ziołowe, zawierające w swym składzie imbir czy miętę, lub też preparaty dedykowane chorobom lokomocyjnym. Przestrzegamy dawki określonej w ulotce. Konkretne propozycje środków skutecznych w leczeniu objawów choroby morskiej znajdziecie poniżej.

Leki na chorobę morską

Ze względu na rosnąca popularność żeglarstwa jako sposobu na aktywny wypoczynek, rynek farmaceutyczny oferuje obecnie całkiem sporo środków wspomagających poszkodowanych przez chorobę morska żeglarzy. Są to zarówno preparaty ziołowe, jak i leki, czy nawet opaski uciskowe działające na zasadzie akupresury.

  • Imbir – żucie korzenia imbiru jest świetnym sposobem na złagodzenie nudności. Znany z kuchni azjatyckiej, służy jako „neutralizator” wszelkich zapachów i smaków, wpływa także pozytywnie na okład pokarmowy. Możemy wybrać bardziej „cywilizowana” jego wersje – w postaci pastylek do ssania Lokomotiv.
  • Opaski uciskowe – oferowane przez firmę Sea-band. Uciskają odpowiedni punkt na nadgarstku, co ma pomoc, zgodnie z zasadami akupresury, w zwalczaniu wymiotów i dyskomfortu związanych z choroba morska. Autorka nie testowała, ale cieszą się dużą popularnością, wiec z pewnością warto dać im szansę. Na podobnej zasadzie działają również plastry Transway.
  • Leki – preparaty takie jak Meclazine czy Cinnarizine to leki dostępne w aptece. Są skuteczne, jednak nie zażywajmy ich bez potrzeby. Istnieją także ich silniejsze wersje, których nie można już stosować przez dłuższy czas – jedynie na krótkie przeloty z portu do portu, najlepiej jeden do kilku razy na kilka tygodni. Przed każdym użyciem przeczytajmy dołączona ulotkę – może się zdarzyć, ze leki spowodują senność czy otępienie.
  • Aviomarin – cześć osób uważa, ze nie sprawdza się on w przypadku choroby morskiej, ale ja stosowałam ten lek z powodzeniem. Pewnie jego skuteczność jest sprawą indywidualną, jednak polecam spróbować – jest szeroko dostępny i stosunkowo tani.

Warto zauważyć, że leki doustne należy zażyć z odpowiednim wyprzedzeniem. Często wielogodzinnym. Gdy choroba morska da już o sobie znać, doraźne zażywanie tabletek jest zazwyczaj bezcelowe.

Choroba morska na pawęży

Co zrobić, gdy jest naprawdę ciężko?

Jeśli ten artykuł dotarł do Was zbyt późno, by zapobiec tragedii, przykro mi. Postaram się doradzić, co zrobić, gdy jest na serio źle. Nie mamy siły żyć, żołądek nie przyjmuje nawet wody, nie jedliśmy od wczoraj i wyrzucamy sobie, że w ogóle gdzieś popłynęliśmy.

W takich wypadkach, oprócz medytacji zen i tym podobnych praktyk, zaczynamy od najbardziej palących potrzeb. Najważniejsza jest kwestia wody. Na jachcie powinny być rozpuszczalne elektrolity lub słodkie witaminki musujące (tak, takie jak przy biegunce). Staramy się przyswoić sobie taki napój. On zazwyczaj dość szybko postawi nas na nogi. W dalszej kolejności proponuję wyjście do kokpitu i przyjęcie pozycji półsiedzącej, głowa podparta, z butelką wody mineralnej u boku. Tam, wegetując w ciszy, powoli wracamy do życia – zaczynamy głębiej oddychać, nie siedzimy już we własnym smrodku, tylko na wysławianym już powyżej świeżym powietrzu. Jak poczujemy się w miarę pewnie, spróbujmy zaszaleć i spożyć kleik lub kisielek w typie „Słodka Chwila”. Osłodzi naszą egzystencję i pozwoli powolutku nabrać sił.

Nie powstrzymujemy ewentualnych wymiotów. Z chorobą morską jest trochę jak ze zdolnością kredytową – ważne, żeby na koncie był ruch. Spożywamy kisielki, które być może zwracamy, ale nasza przemiana materii nabiera dynamiki, co zawsze liczy się na plus dla nas, a minus dla choroby morskiej. Kiedy odcień naszej twarzy z wiosennej zieleni zmieni się na w miarę zdrowy beż, możemy znaleźć sobie zajęcie, które ostatecznie pozwoli mózgowi odpocząć od analizowania przechyłów. Z własnego doświadczenia polecam sterowanie – efekt gwarantowany. Ale ponieważ przy sterze ilość miejsc jest ograniczona, może to być też zajęcie pozornie bzdurne, jak na przykład trzymanie w ręku szklanki z wodą i pilnowanie, by płyn się z tej szklanki nie wylał. Wszystko, co wymaga skupienia i odwraca uwagę od problemów, będzie skuteczne.

Czy w przyszłości będzie lepiej?

Zależy! Od człowieka i jego kondycji fizycznej, od tego, czy los mu sprzyja. Z pewnością można powiedzieć, że u wielu osób objawy choroby słabną wraz z ilością wypływanych godzin. Jednak nie wiadomo do końca, czy wynika to z doświadczenia w żeglowaniu, czy raczej z doświadczenia w radzeniu sobie z objawami choroby. Niemniej jednak, znacznie łatwiej jest, kiedy już wiemy, czego się spodziewać.

Kilka słów dla otuchy…

Znam pewnego kapitana, który pływa także na statkach handlowych. Oprócz tego ma swój jacht, na którym spędza bardzo dużo czasu, bierze udział w morskich regatach i organizuje wyprawy. Wraz z każdym rozpoczęciem sezonu zmaga się z objawami choroby morskiej. Dzielnie znośni nudności, a ewentualne wątpliwości załogi co do jego stanu zbywa żartami. Jego „kłopot” nigdy nie zaważył na jego zdolności do pełnienia obowiązków kapitana.

Bo tak naprawdę, drodzy żeglarze, to, jak sobie poradzimy z chorobą morską, zależy w dużej mierze od naszego psychicznego nastawienia. Jednak w przypadku porażki, nie obwiniajmy się o słabość – duma nie ucierpi zbytnio od jednego pawia.

Choroba morska

 

 

Posty w kategorii

Kotwiczenie

Stawanie na kotwicy / kotwiczenie

Czynnością, którą podczas rejsu po Morzu Śródziemnym wykonujemy często jest stawanie i odchodzenie z... więcej »

zobacz więcej
toaleta na jachcie

Toaleta na jachcie morskim

Zapchana toaleta (kingston) może skutecznie popsuć humor całej załodze w trakcie rejsu. Poniżej podpowiadamy... więcej »

zobacz więcej
transit-log

Co to jest transit-log?

Transit-log to obowiązkowa opłata jaką musimy uiścić podczas zaokrętowania. Pokrywa ona koszty związane z... więcej »

zobacz więcej

Punt

Stryjeńskich 15A lok 5 (1 piętro)

02-791 Warszawa

tel. +48 22 446 83 80

fax +48 22 894 00 42

 

info(@)punt.pl

MENU
Mamy dla Ciebie prezent!

Zapisz się do naszego NEWSLETTERA
i odbierz darmowy przewodnik po trasie rejsu z Trogiru