Skontaktuj się z nami tel. +48 22 446 83 80

Chorwacja mniej oczywista. Kwietniowy rejs z Koper w Słowenii do Pirovac w Chorwacji

Nasz rejs odbył się w dniach 8-14 kwietnia 2024 r. na trasie Koper – Vrsar – Susak – Silba – Zaglav (Sali) – Pirovac na nowo zwodowanym jachcie Bavaria C42 s/y Summer Time.

Kiedy rzeczywistość weryfikuje nasze plany

Po wyjątkowo sprawnej podróży w poniedziałkowy wieczór dojeżdżamy do mariny Koper w Słowenii. Plan jest prosty: zaokrętowujemy się na naszej nowej, dwa dni wcześniej zwodowanej Bavarii C42 s/y Summer Time, rano ekipa z Euronautic dowozi wyposażenie jachtu i zabiera nasz samochód do Chorwacji, a my we wtorek wypływamy w kierunku Pirovac.

Jak to często bywa z planami, życie lubi je weryfikować. Co na nas czeka po dotarciu do Koper? Jacht zwodowany, ale bez masztu, bez steru strumieniowego (zabrakło kabla), bez kół sterowych i kompletnie „rozbebeszony” w środku. Rano dodatkowo jeszcze się okazuje, że stacja paliw jest zamknięta i nie mamy kabla do zasilania (nie te końcówki). O odpaleniu laptopów chwilowo trzeba zapomnieć.

Ale nie od dzisiaj wiadomo, że „life is brutal and full of zasadzkas„. Bierzemy się do roboty.

Miłe zaskoczenie

Wtorek 8.15, ekipa techniczna stawia się na jachcie, a 4 godziny później… temat jest ogarnięty! Jesteśmy pod wrażeniem. Pomimo obowiązkowych przerw na papieroska i południowego tempa pracy wszystko idzie niezwykle sprawnie: maszt postawiony, żagle zamontowane, koła sterowe na swoim miejscu, podpięta elektronika. Gdyby nie okablowanie steru strumieniowego, moglibyśmy wypływać.

Zapowiada się jeszcze jedna noc w marinie Koper. Ruch tu jak w ulu, bo to typowa marina techniczna z własną stacją benzynową. Co chwila ktoś się woduje. Sporo Polaków. Oprócz nas jeszcze dwie załogi (dziękujemy za słoweńską banderkę!), ale również przy kei kilka jachtów pod biało-czerwoną flagą.

Gdyby przyszło Wam kiedyś cumować w Koper, pamiętajcie o pływach. U nas różnica między wodą wysoką i niską była blisko 1,4 m, co momentami mocno utrudniało wejście na jacht (cumowaliśmy dziobem do kei, pomiędzy dwoma dalbami).

Nic nie zrobiło na nas w Koper tak dużego wrażenia jak terminal kontenerowy. Nocą działa wręcz hipnotyzująco. Wydaje się, że nie tylko na nas, o czym świadczy specjalny punkt widokowy i duża ilość ławek z widokiem na załadunek kontenerów 🙂

terminal kontenerowy

Koper ma swój klimat, z przyjemną starówką, portem rybackim i promenadą. Latem tętni życiem – wiemy, bo to nie pierwsza nasza wizyta w tym miejscu. Blisko portu znajduje się doskonała piekarnia Panificio – mają bardzo dobre pizze na porcje oraz market, w którym można zrobić zakupy na jacht.

Gdyby ktoś się wybierał do Koper, to od niedawna Ryanair lata z Krakowa do Triestu za grosze (w kwietniu za 69 zł), a z Triestu do Koper można dojechać flixbusem w 25 min.


W drogę. Pierwszy przystanek Vrsar.

Wypływamy wczesnym popołudniem po zatankowaniu paliwa.

jeszcze tylko tankujemy paliwo

Idziemy półwiatrem +/- 6 węzłów, szybko pokonując kolejne mile. Na wysokości Izoli mijamy dziesiątki jachtów. Trwają Mistrzostwa Europy w klasie ILCA 4 (dawniej laser 4.7). Te przynajmniej dobrze widać, czego nie można powiedzieć o konarach drzew, które co jakiś czas mijamy. Trzeba bardzo uważać, aby o nie nie uderzyć.

Gdybyśmy mieli zawijać do portów, będących największą atrakcją mijanego wybrzeża, z pewnością zatrzymalibyśmy się w Piran i Rovinj. My jednak byliśmy tam już wielokrotnie, dlatego decydujemy się na rozwiązanie mniej popularne.

Wpływamy do Vrsar. Marina jest w dużej mierze zajęta przez prywatne jachty motorowe. Bardzo czyste i przestronne łazienki stanowią duży kontrast dla toalet w Koper. Jeśli postanowicie odwiedzić to miejsce, pamiętajcie, aby wcześniej zgłosić zamiar wpłynięcia na kanale 17. Nie jest to takie oczywiste, bo w Chorwacji rzadko korzysta się z radia przy wpływaniu do portów. My tego nie zrobiliśmy i w marinie przywitano nas słowami: a jak kogoś odwiedzacie to też nie pukacie do drzwi?

Czas rozprostować kości. Udajemy się na spacer po okolicy. Za mariną znajdują się tereny rekreacyjne: plaże, siłownia na wolnym powietrzu, specjalnie wydzielona strefa do snorkelingu oraz kamieniołom, z którego,jak sądzimy, pozyskiwany jest kamień na liczne rzeźby ozdabiające Vrsar.

Już nocą zaliczamy obowiązkowy punkt programu i udajemy się pod kościół – najwyżej położony punkt miasta. Podobno w ciągu dnia można wspiąć się na dzwonnice i podziwiać stamtąd widok na okolice, ale nam już wystarczył wysiłek, jaki włożyliśmy, aby tu dotrzeć.

Vrsar nam się bardzo podoba, bo miasto nie tylko jest malownicze, ale również tętni życiem, nawet przed sezonem. Nie ma problemu ze znalezieniem otwartej restauracji. Rankiem przypływają rybacy i można bez problemu kupić ryby prosto z kutra. My zostajemy poczęstowani smażonymi sardynkami z nocnego połowu – prosto z patelni, posypane solą. Mmmmm, niebo w gębie!

Na wyspie Susak

Rano tankujemy w Vrsar (w Chorwacji ropa tańsza niż w Słowenii) i w drogę. Kurs na Mali Losinj. Przed nami kilka godzin trudu, bólu i znoju, czyli wygrzewanie się w słońcu, obiad pod chmurką, trochę ćwiczeń fizycznych przy obsłudze żagli, długie Polaków rozmowy i wypatrywanie delfinów, których szczególnie w tym rejonie nie brakuje. Z wiatrem lub półwiatrem, konsekwentnie na południe.

Pogoda sprzyja. Jest bardzo ciepło jak na tę porę roku. Temperatury przekraczają 20 stopni C i z dnia na dzień jest cieplej. Słońce daje nam trochę popalić, bo jacht jest nowy, jeszcze bez bimini, które będzie montowane dopiero w Pirovac.

Okazuje się, że największą atrakcją dnia było śledzenie na niebie satelitow Starlinka. Widzieliśmy kilkanaście punktów świetlnych przemieszczających się szybko po niebie, jeden za drugim. Wyglądały jak zaprzęg świętego Mikołaja, którego sanie ciągnie stadko reniferów 😁.

Mieliśmy dużo szczęścia, bo zjawisko to widoczne jest dosłownie przez chwilę. Bezchmurne niebo oraz duża odległość od źródeł światła również pomogły. Obserwacja Starlinków stała się w kolejnych dniach naszym wieczornym zwyczajem.

Kontynuujemy nasz pomysł na cumowanie w miejscach mniej oczywistych, dlatego zamiast na Mali Losinj zawijamy nocą na wyspę Susak. Widoczność trochę utrudniona, ponieważ na wejściu do portu cumuje duży statek oświetlony w nocy jak choinka, jego reflektory dają po oczach.

Basen portowy pusty. Wchodzimy z minimalną prędkością, testując głębokość. Tam gdzie miało być 2,5 m jest tylko 1,6. Na szczęście udaje nam się zacumować longside do pirsu, przy którym stoi statek.

Liczymy na prąd i wodę, ale wyraźnie jeszcze daleko tu do sezonu – słupki rozebrane. Coś za coś, nie ma opłaty portowej.

Robimy mały rekonesans. Miasteczko w nocnej poświacie przypomina trochę plan zdjęciowy do filmu o Dzikim Zachodzie 😉

Czytamy w internecie, że przypływający tu rano prom robi wysoką falę, dlatego decydujemy się opuścić port zanim ten przypłynie. Przed świtem robimy mały rekonesans. Wspinamy się na wzgórze do znacznie starszego, górnego miasta, Gornje Selo, skąd podziwiamy okolice i wschód słońca. Prowadzi do niego nie najlepiej oznaczona ścieżka wśród trzcin.

Susak ma wyjątkową, jak na Chorwację, plażę – piaszczystą i bardzo szeroką, szczególnie podczas odpływu, można nawet zbierać muszelki. Klimat bardziej atlantycki niż śródziemnomorski. Szkoda tylko, że piasek jest ciemny.

.

Ponieważ jesteśmy tu przed sezonem turystycznym wyspa robi na nas wrażenie opuszczonej i sennej. Azyl dla chcących się odciąć od świata. W internecie czytamy, że Susak w XIX w. przeżywał rozkwit. Wyspę w szczytowym momencie zamieszkiwało ok. 2 tys. mieszkańców, trudniących się głównie połowem sardynek lub uprawą winorośli. Niestety po II wojnie światowej przeprowadzono nacjonalizację i reformę rolną, co przyczyniło się do upadku wyspy. Z powodów ekonomicznych i politycznych wyspę opuścili prawie wszyscy mieszkańcy. Kto mógł uciekał łodziami wiosłowymi do Włoch, a stamtąd do Stanów Zjednoczonych. Obecnie wyspę zamieszkuje niespełna 200 mieszkańców.

Silba – tu chce się zamieszkać

Śniadanie jemy na bojce przy wyspie Ilovik. W sezonie to bardzo popularne miejsce. Teraz nie musimy walczyć o boję – wszystkie są nasze!

.

Pogoda zachęca do kąpieli. Woda okazuje się baaardzo orzeźwiająca, całe 17 stopni. Doświadczenie dla twardzieli, których w naszej załodze nie brakuje 😁.

Dziś naszym celem jest wyspa Silba leżąca w północnej części Chorwacji, między wyspą Premuda a wyspą Olib. Jeśli spojrzeć na nią z góry, przypomina kształtem ósemkę. W jej najwęższym miejscu (ok. 700 m) leży jedyna miejscowość na wyspie, licząca ok. 250 domów.

Wpływamy do niewielkiego portu rybackiego na wschodnim brzegu wyspy: Silba Mul. Żeglarze znajdą tu prąd i wodę, ale jak sprawdziliśmy, niekoniecznie w kwietniu 😉. Są muringi od wewnętrznej strony falochronu, ale trzeba uważać na kamienie przy samym brzegu. Cumowanie nawet niedużym jachtem rufą do brzegu jest tu ryzykowne. Podobno w sezonie przed portem wystawione jest ok. 30 boi. My stajemy longside do pirsu w samym środku portu, głębokość ok. 2,5 m. Nie ma prądu i wody, nie ma też opłaty za postój.

Udajemy się na mały rekonesans. To co rzuca się w oczy, i jest rzadkością w Chorwacji, to brak zwartej zabudowy. Większość domów otoczona jest ze wszystkich stron ogrodami. Działki są duże, zadrzewione, a domy toną w zieleni – uroki odwiedzin Silby wiosną. Rozglądając się po okolicy, trudno było nam uwierzyć, że na wyspie nie ma wody. Wodę dostarczają statki, a mieszkańcy łapią deszczówkę – choć latem opady są tu rzadkością.

Życie na wyspie toczy się wokół przystani promowej, która znajduje się po przeciwległej, zachodniej stronie wyspy. Ponieważ na Silbie nie ma samochodów, transport zapewniają… traktory. Niektóre z nich robią spory hałas. Na szczęście przepisy pozwalają na ich używanie wyłącznie godzinę przed i godzinę po przybyciu statku. A promów jest tu całkiem sporo, bo z Zadaru, i z Mali Losinj, i z Puli.

Jak przystało na prawdziwych turystów zwiedzamy symbol wyspy – 15-metrową wieżę widokową z kręconymi schodami, zwaną Mariniceva Toreta, skąd roztacza się fajny widok na całą okolicę. Wieża leży na ternie posesji, można wejść na jej teren i wspiąć się na górę. Wzniesiona w 1872 roku przez kapitana Petara Marinica, jak głosi tablica pamiątkowa, jest wyrazem miłości i wierności.

Silba to wyspa, która bardzo nam się podoba. Jak się okazuje, nie tylko nam. Latem populacja wyspy wzrasta do ponad 6 tys. osób (zimą zamieszkuje ją jedynie 200 mieszkańców). Podobno jest tak tłoczno, że w lipcu i sierpniu obowiązuje zakaz jazdy rowerem! (za wyjątkiem 2-3 godzin rano). Lokalna policja konsekwentnie egzekwuje ten przepis, dbając tym samym o budżet wyspy 😉

Skąd o tym wszystkim wiemy? Od naszych znajomych, których mieliśmy okazję odwiedzić na wyspie. Zlatko i Tea spędzają tutaj większą część roku. Dzięki nim uroczy wieczór na Silbie pozostanie w naszej pamięci na długo.

pamiątkowa fotografia – śnieg na Silbie

A jeśli i Wy zdecydujecie się w sezonie odwiedzić Silbę, polecamy Wam piękne kotwicowisko na południowo-zachodnim brzegu wyspy, Sveti Ante. Znajdziecie tam ok. 30 boi. Do miasta prowadzi stamtąd leśna droga o długości niecałych 2 km.

I znowu coś nam nie wyszło. Z wizytą w Zaglav.

Mieliśmy plan, dopracowany w szczegółach: płyniemy na Sali, kolację jemy w konobie Trapula – ślina już leciała na myśl o czarnych kopytkach z krewetkami. I gdy już witaliśmy się z gąską, marineo trzymał muring do podania, coś go tknęło i zadał kontrolne pytanie: „a Wy to z regat jesteście?” Nie byliśmy ☹️ i musieliśmy się z Sali pożegnać. Niefart straszny, bo przez ostatnie kilka dni spotkaliśmy na morzu 3 jachty, a w Sali w sobotę było 80 jednostek na regatach.

I tym oto sposobem trafiliśmy do leżącego niespełna 2 mile morskie na północ portu miejskiego w Zaglav – kolejne mało oczywiste miejsce na żeglarskiej mapie Chorwacji. Jest tu prąd i woda, i nawet cennik (ubiegłoroczny) na tablicy informacyjnej, ale jak wszędzie nic jeszcze nie działa, może za wyjątkiem stacji benzynowej. Cisza i spokój.

Cumujemy jacht i… wracamy do Sali 🙂 Wybieramy bardzo przyjemną trasę pieszą o długości ok. 2,5 km. Droga biegnie częściowo lasem, częściowo po kamieniach nad brzegiem morza. Nocą raczej nie polecamy. Po ok. 25 minutach docieramy do celu.

Sali wita nas muzyką i powiewającymi nad głową gaciami. Tak, tak, białe galoty to symbol Gladusa regata. Właśnie ogłaszają zwycięzców. Jest muzyka na żywo, fajerwerki i duża impreza w centrum miasta.

Ale to nie wszystko. Na ulicach pełno rodzin w tradycyjnych ludowych strojach i z instrumentami w dłoniach. Podpytujemy, co jest grane. To obchody 65-lecia oślej muzyki tzw. Tovareca muzika. Muzyki wywodzącej się właśnie z Sali i uznawanej za niematerialne dobro kultury Republiki Chorwackiej. Trochę się spóźniliśmy na tradycyjny pochód, ale ich śpiewy towarzyszą nam przez cały wieczór.

Nocą wracamy do Zaglav (tym razem wybieraamy drogę przez góry). Jest ciepło, pachnąco, słowiki śpiewają nam nad głowami. Można się poczuć, jakby lato rozgościło się na dobre.

Jutro kończy się nasz rejs. Szkoda. Za sprawą pogody, załogi, znajomych, których spotykaliśmy na wyspach ten rejs na długo pozostanie w naszej pamięci. Baaardzo polecamy żeglowanie w kwietniu – najlepiej sprawdzać na bieżąco pogodę i odłożyć decyzję o rejsie na ostatnią chwilę. Tak zamierzamy zrobić w przyszłym sezonie.

w porcie w Pirovac

Bavaria C42 – nasze wrażenia

A na koniec wypadałoby się podzielić wrażeniami na temat samego jachtu. Bavaria C42 okazała się bardzo szybkim i komfortowym jednokadłubowcem.

Summer Time jest zarejestrowany na 7 osób. Jacht posiada dwie kabiny rufowe oraz dużą kabina dziobową, która jest na tyle szeroka, że spokojnie pomieści trzy niezbyt duże osoby. Istnieje również możliwość spania w messie, na pełnowymiarowej kanapie.

Jacht posiada dwie duże łazienki. Jedną w części dziobowej, do której wchodzi się przez kabinę, oraz drugą w części rufowej. Ta druga ma wydzieloną cześć prysznicową. Obie łazienki posiadają zbiorniki na fekalia oraz automatycznie załączaną pompę prysznicową.

W messie jest bardzo duży rozkładany stół (w naszym odczuciu wręcz za duży, bo jedząc posiłek trzeba często wstawać, aby sięgnąć po rzeczy z dalszego końca). Przy 4 osobach nie ma konieczności go rozkładać, bo wszyscy swobodnie mieszczą się na jednej burcie.

Nauczeni doświadczeniem z innym jachtem zamówiliśmy dwie lodówki w kambuzie: jedną typową morską”otwieraną od góry” oraz drugą tradycyjną z drzwiczkami. Pamiętaliśmy również o okienku nad kuchenką, aby lepiej wentylować tę strefę.

Wiadomo, że latem życie toczy się przede wszystkim w kokpicie, a kokpit na Bavarii C42 jest naprawdę duuuuży (ponad 4 metry szerokości)! Ławeczki dla sternika można podnieść i ustawić tak, by nie przeszkadzały w komunikacji. Aby zapewnić dodatkowy komfort zamówiliśmy do niego materace z oparciem – co widać na zdjęciu poniżej.

Jacht posiada jedną płetwę sterową i rolowane żagle (fok samohalsujący). W manewrach pomaga ster strumieniowy. Wyposażony jest w klimatyzację. Gdyby ktoś miał ochotę przetestować tę jednostkę, jacht w tym sezonie stacjonuje w marinie Pirovac, a po więcej informacji i zdjęć odsyłamy >>> tutaj.

 

 

Posty w kategorii

Warsztaty harmonijkowe

Film z warsztatów harmonijkowych pod żaglami zrealizowany dla TVP

Zapraszamy do obejrzenia filmu dokumentującego I edycję międzynarodowych HARMONIJKOWYCH WARSZTATÓW POD ŻAGLAMI, które odbyły... więcej »

zobacz więcej
Rejs na Bornholm

Rejs na Bornholm

Brałem kiedyś udział w rejsie na Bornholm, dość oddaloną od Danii (135 km na... więcej »

zobacz więcej
posiłek na jachcie w drodze

Relacja z rejsu Biograd-Wenecja-Biograd

Relacja z jesiennego rejsu po Adriatyku: 10 dni, ponad 350 Mm i dwa jachty... więcej »

zobacz więcej

Punt

Stryjeńskich 15A lok 5 (1 piętro)

02-791 Warszawa

tel. +48 22 446 83 80

fax +48 22 894 00 42

 

info(@)punt.pl

MENU